DOM NA BABIE, W KTÓRYM SIĘ URODZIŁAM

Córka inwestorów pierwszej willi na Babie, małżonków Munk, pani Suzanne Munk Ragen, przekazała swój oryginalny tekst „Dom na Babie, gdzie się urodziłam”.

Suzanne Ragen

Dziwne jest pisanie wspomnień o domu, o którym niewiele się pamięta. Ale urodziłam się w nim i nagle go opuściłam kiedy miałam dwa lata. Nadal stoi on na wzgórzu królującym nad bajkową Pragą. Postrzegam go jako żywą część mojej przeszłości z powodu historii, jakie opowiadali mi moi rodzice, a także zachowanych przez nich zdjęć. Istnieje nawet zdjęcie mojego ojca stojącego na jałowym wzgórzu i dumnie trzymającego łopatę, gotowego zrobić pierwszy krok na drodze do budowy nowego domu dla swojej rodziny. Będąc już dorosła, odwiedziłam ten dom kilka razy. Ostatnia wizyta miała miejsce latem 2007 roku, kiedy to Brooks i ja odwiedziliśmy go razem z naszymi dziewięcioma wnukami, trójką dzieci i ich małżonkami.

We wczesnych latach trzydziestych XX wieku mój ojciec był jednym z założycieli projektu budowlanego Werkbund w stylu Bauhaus o nazwie Baba. Nazwa pochodzi od starego czeskiego słowa reprezentującego miłość do babci, a wybrano ją w związku ze starożytnymi historycznymi i mitycznymi wspomnieniami, jakie otaczały wzgórze. Grupa mężczyzn zaangażowanych w projekt Baba składała się w większości z intelektualistów i biznesmenów, którzy uważali siebie za oświeconych przedstawicieli nowego, demokratycznego państwa czechosłowackiego. Mój ojciec opowiadał o wielkim entuzjazmie panującym wśród założycieli, a także o ożywionych dyskusjach prowadzonych przez niskie płoty ogrodowe.

Kubistyczna architektura wszystkich domów była wówczas bardzo nowoczesna i awangardowa. Praga słynęła z pastelowych barokowych, rokokowych i secesyjnych budynków, wyszukanego rzeźbiarstwa habsburskiego, okien i balkonów o przedziwnych kształtach oraz spiczastych dachów. Nasz dom miał jednak proste linie, płaski dach i ogromne szklane okna, a pokryty był gładkim, pomalowanym na biało betonem. Wnętrze również było minimalistyczne, z wbudowanymi szafkami i czystymi otwartymi przestrzeniami. Wszystkie domy dookoła niego cechowały się podobną geometryczną estetyką, ale miały odmienne rozmiary i plany pięter. Nie było dwóch podobnych, ponieważ zaprojektowali je różni architekci i zostały zbudowane dla konkretnych rodzin. Moi rodzice jako architektów zatrudnili Josefa Fuchsa i Otokara Fischela. Baba była jedynym osiedlem Werkbund w Europie, które było finansowane przez osoby prywatne. Składała się z domów jednorodzinnych z indywidualnym, ale harmonijnym krajobrazem.

Moi rodzice, Nadia i Frank Munk, wprowadzili się do świeżo ukończonego domu w 1933 roku. Mój brat Michael urodził się w 1934 roku. Ja urodziłam się trzy lata później, w roku 1937. W tych czasach ożywione dyskusje polityczne, prowadzone przez płoty ogrodów, przybrały ciemny i niespokojny ton. W Niemczech Hitler przygotowywał się do podboju Europy. W maju 1938 roku najechał i zaanektował Austrię, a 30 września tego samego roku Hitler, Mussolini, Chamberlain i Daladier spotkali się w Monachium, gdzie uzgodniono scedowanie jednej trzeciej Czechosłowacji Niemcom w ramach niesławnego Układu monachijskiego. Premier Chamberlain powrócił do wiwatującej Anglii, oświadczając, że właśnie zapewniono „pokój w naszych czasach”.

W kwietniu 1939 roku niemieckie czołgi wkroczyły do Pragi i pod górę do Zamku na Hradczanach, siedziby rządu czechosłowackiego. Tego dnia padał późny śnieg. Mój ojciec był jednym z wielu Czechów, którzy stali ze skrzyżowanymi rękami, niektórzy we łzach, obserwując w milczeniu mijające ich czołgi. Kierowca pierwszego z nich niewiarygodnie spytał o drogę, a mój ojciec później wspominał, że nikt z obecnych nie odpowiedział, udając, że nie słyszą lub nie rozumieją niemieckiego. (Dziwnym zrządzeniem losu, kiedy razem z Brooksem grzebaliśmy w starych magazynach LIFE w księgarni jakieś dziesięć lat temu, znaleźliśmy stare wydanie z kwietnia 1939 roku pokazujące właśnie to wydarzenie, które tak często opisywał mój ojciec.)

Dla moich rodziców stawało się coraz bardziej jasne, że będą musieli wyjechać z kraju, ponieważ mój ojciec był głęboko zaangażowany w działania czeskiego rządu. Poza tym był Żydem, co jednak nie było wówczas bezpośrednim powodem do zmartwień. Mój ojciec później wspominał: „Pewnego majowego dnia do mojego biura przyszedł nieznany mi mężczyzna. Po tym, jak dokładnie zamknął drzwi, pokazał mi legitymację członka byłej Czeskiej Służby Wywiadowczej. Byłem oszołomiony: minęły dwa miesiące od inwazji niemieckiej i identyfikowanie się w ten sposób nie wchodziło w rachubę. Mężczyzna powiedział do mnie: „Mam Ci pokazać tę oto karteczkę.” I pokazał mi rozkaz Gestapo, by aresztować wszystkich członków Komitetu Ekonomicznego Partii Socjalistycznej. Moje nazwisko było na samej górze, ponieważ byłem jego przewodniczącym. Potem wyszedł, ale mi nie trzeba było mówić nic więcej.”

Pośpiesznie poczyniono skomplikowane ustalenia z pomocą Czerwonego Krzyża i przyjaciółki-kwakierki, Beatrice Wellington, a także Instytutu Rockefellera w Nowym Jorku, którego mój ojciec był członkiem. Zarezerwowano dla nas czworo miejsca w Kindertrain, który przewoził dzieci żydowskie z Pragi przez Holandię do Anglii.

Nasz dom na wzgórzu Baba opuściliśmy 20 maja 1939 roku. Była sobota i moi rodzice powiedzieli kucharce i niani, że wyjeżdżamy na weekend. Mama powiedziała to samo swojej mamie i siostrom, nie wiedząc, czy kiedykolwiek jeszcze je zobaczy. Rodzice mieli ze sobą niewielkie walizki. Mój ojciec miał okrągłą, czarną skórzaną torbę z brązowym skórzanym wykończeniem i jego inicjałami FM. Nadal mam tę torbę. Michael i ja mogliśmy zabrać ze sobą po jednej zabawce. Ja wybrałam duże, zdobione jajko z drewna, w którym mieściło się wiele malutkich zabaweczek. Nadal mam to jajko, ale maleńkie zabawki już dawno przepadły.

Pojechaliśmy taksówką na dworzec kolejowy Woodrowa Wilsona i w zaledwie 30 minut nasz pociąg dotarł do granicy z Niemcami. Granicy pilnowały przerażające jednostki SS w czarnych mundurach z emblematem trupiej czaszki i kościami na czapkach. Nastąpił najbardziej niepokojący dla moich rodziców moment – szczegółowe sprawdzanie naszych dokumentów wyjazdowych. Mój ojciec później nazwał to najbardziej stresującym momentem w jego długim życiu. Ale mój ojciec wyświadczył kiedyś przysługę kierownikowi stacji, któremu udało się przyspieszyć cały proces, nalegając, by pociąg odjechał na czas. W tym momencie rozpoczęła się nasza długa podróż do Ameryki.

Moi rodzice już nigdy nie zobaczyli budowanego przez wiele lat domu na Babie, w którym pokładali tak wielkie nadzieje. Niedługo po naszym wyjeździe został on przejęty przez rodzinę niemieckiego oficera. Kiedy mój ojciec odwiedził Pragę w ramach pracy dla UNRRA po wojnie, zastał go pusty i przyozdobiony kilkoma dziurami po kulach w ścianach salonu. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, skąd one się tam wzięły.

W latach siedemdziesiątych XX wieku odwiedziłam ten dom razem z Brooksem i moimi rodzicami. Przechadzaliśmy się po ulicach, słuchając opowieści rodziców o entuzjazmie, z jakim budowali ten dom, i ich udziale w pracach projektowych. Byli zdumieni, jak bardzo wyrosły drzewa i zarosły ogrody. Ich zdaniem domy wyglądały mniej więcej tak samo, jak w dniu ich wyjazdu. Opowiedzieli nam o swoich sąsiadach, spośród których wielu jeszcze żyło. Myśleli, że po wojnie wrócą do Pragi, ale kiedy dowiedzieli się, że kraj znajdzie się pod okupacją komunistów, postanowili pozostać w Ameryce. Dom następnie został sprzedany.

Po śmierci mojego ojca w 1999 roku razem z Brooksem zabraliśmy moją mamę na wizytę do Pragi, która okazała się ostatnim spotkaniem z jej pięcioma siostrami i bratem. Tydzień przed naszym przyjazdem zmarł mój wujek, Vladimir. Jego pogrzeb przełożono do naszego przyjazdu. W kalendarzu, który trzymał przy łóżku, zapisał: „Dziś przyjeżdża Nadia”.

Latem 2007 roku odwiedziliśmy Pragę razem z naszymi dziećmi i dziewięciorgiem wnucząt. Kilka miesięcy przed wyjazdem napisałam list skierowany do RODZINY MIESZKAJĄCEJ PRZY ULICY NA VRŠKU NR 5, ponieważ nie znałam nazwiska aktualnych mieszkańców naszego starego domu. Prawie natychmiast otrzymałam e-mailem odpowiedź od syna zamieszkałej w nim wdowy ze zgodą na odwiedziny. Ustaliliśmy datę i godzinę i wkrótce cała nasza siedemnastka przybyła prywatnym autokarem przed nasz dawny dom na wzgórzu Baba. Pani Hoffman czekała na nas w towarzystwie swoich synów z ich żonami, a także dwójki wnuków. Było ciepłe, słoneczne popołudnie. Przygotowała dla nas przepyszne kanapeczki, czeskie wypieki z makiem i morelami, sok owocowy i herbatę. Cała rodzina bawiła nas w uroczym ogrodzie. Potem zaprosiła nas do środka.

Wnętrze domu od czasu naszych poprzednich wizyt niewiele się zmieniło. Prawdę mówiąc, niewiele się zmieniło już od czasu zdjęć wykonanych przez moich rodziców. Razem weszliśmy po zewnętrznych schodach na taras na dachu, aby podziwiać widok na Pragę. Oglądaliśmy te bajkowe wieże, Zamek Praski i rzekę Wełtawę wijącą się pod licznymi mostami. Przypomniało mi się zdjęcie mojego ojca na tym samym tarasie, ubranego w garnitur i kapelusz i opartego o żelazną poręcz, pełnego dumy i nadziei.

Dzieci rozumiały, że tam się urodziłam, ale musiały to postrzegać jako starą historię z dawno minionych czasów. Największe wrażenie zrobiło na nich to, kiedy jeden z wnuków pani Hoffman zdjął ze ściany obraz i pokazał im dziurę po kuli, którą tam zrobiono jeszcze w czasach nazistowskich. Została pieczołowicie zachowana jako kawałek historii domu na wzgórzu Baba.